- Kieruje Ksiądz pracami grupy rekolekcyjnej sercanów w Polsce, która ma 70-letnią tradycję i jest rówieśnikiem istnienia prowincji. Czy widzi Ksiądz jakieś elementy wspólne działalności pierwszych sercańskich misjonarzy z obecnymi formami głoszenia rekolekcji?
- Kierując od roku grupą misjonarzy krajowych, mam cały czas świadomość wejścia w wielką spuściznę i bogactwo, które pozostawili księża rozpoczynający przed 70 laty sercańskie dzieło misji i rekolekcji, a szczególnie ksiądz Wincenty Turek, pierwszy dyrektor grupy. Nie mam wątpliwości, że dzieło to, będące jednocześnie jedną z pierwszych inicjatyw nowo powstałej prowincji, i które trwa już tyle lat, jest wielką łaską Serca Jezusowego zarówno dla sercanów, jak dla Kościoła.
Zmarły niedawno jeden z najdłuższych stażem misjonarz, ks. Adam Brzeźniak mówiąc o tamtych czasach podkreślił, że „księża rwali się do pracy rekolekcyjnej”, wiedząc, że rekolekcje są tym wydarzeniem, które ma duży wpływ na odnowę człowieka. Był to także czas powojenny i cały naród potrzebował odrodzenia moralnego.
Nie mieli jeszcze wtedy wypracowanych struktur i metod pracy; te zostały stworzone z biegiem czasu, gdy coraz częściej byli zapraszani do parafii z rekolekcjami adwentowymi i wielkopostnymi, a potem uczyli się specyfiki prowadzenia misji intronizacyjnych Bożego Serca od jezuitów, którzy w pewnym momencie zaprosili sercanów do współpracy. Głosząc wiele lat z nimi misje i rekolekcje, sercańcy misjonarze szukali równocześnie własnej metody ich prowadzenia, uwzględniając charyzmat i duchowość Zgromadzenia Księży Sercanów, co chyba się udało.
Celnie ujął to doświadczony rekolekcjonista ks. Wiesław Pietrzak mówiąc o naszym stylu głoszenia misji intronizacyjnych: „Jezuici dali rozum, bo takie przepełnione intelektem były ich nauki. My dodaliśmy serce i uczucie”.
Czy widzę jakieś elementy wspólne? Osobiście nie znałem wielu misjonarzy, którzy położyli fundament pod obecną działalność grupy, ale często słyszałem o nich, a zwłaszcza o różnych przygodach jakie mieli podczas głoszenia nauk czy o historiach wielu nawróceń i trudnościach ze strony ówczesnych władz, które w latach Polski Ludowej zawsze obawiały się tej formy działalności Kościoła i śledziły bacznie poczynania misjonarzy.
Pracowałem natomiast z dwoma byłymi dyrektorami grupy – nieżyjącym już ks. Maciejem Moskwą i ks. Tadeuszem Gniewkiem, u których widziałem wielki szacunek dla wypracowanych przez poprzedników form pracy, które przekazywali mi przy różnych okazjach. Pamiętam pierwsze moje misje parafialne w Myślenicach, na które pojechałem z ks. Moskwą, pierwsze misje intronizacyjne w Bydgoszczy, gdzie uczyłem się od ks. Gniewka i w Policach, gdzie dużo dobrych rad udzielał mi ks. Pietrzak.
Natomiast schematy nabożeństw misyjnych wypracowane w ciągu wielu lat dawały mi odczuć ich wielkie doświadczenie i entuzjazm z jakim głosili miłość Boga podczas rekolekcji i misji oraz zawierzali parafie i rodziny Jezusowemu Sercu. Do dziś korzystamy z tych doświadczeń, o których można powiedzieć, że się nie starzeją.
- Czy sposoby pracy rekolekcyjnej tamtych lat są – zdaniem Księdza – jeszcze do zastosowania w obecnych czasach, czy może się już zdezaktualizowały?
- W Kościele pojawiają się cały czas nowe tematy i nowe zapotrzebowania duszpasterskie, o których wcześniej się nie mówiło lub mniej akcentowało. Dziś jest spore zapotrzebowanie na Szkoły Nowej Ewangelizacji, na Msze święte z modlitwami o uzdrowienie, na przeróżnego rodzaju kursy duszpasterskie przygotowujące świeckich i duchownych do dawania świadectwa w ramach prowadzonych przez różne grupy misji i rekolekcji ewangelizacyjnych nie tylko w kościele, ale również poza nim.
Tego wszystkiego nie można zignorować, trzeba poznawać i wdrażać się w te nowe formy służące wiernym w rozwoju wiary. Błędem byłoby jednak myślenie, że starsze formy misji i rekolekcji sprawdzające się kiedyś dzisiaj przebrzmiały, czy stały się już dziś nieaktualne. Misje Intronizacyjne Bożego Serca, które prowadzimy, są ukierunkowane na całą rodzinę, na wszystkich jej członków, których zawierzamy Jezusowego Sercu. Takiego zawierzenia potrzebują wszyscy, bez względu na czas w którym żyjemy. W tym misjach chodzi przecież o budzenie świadomości, że łączność człowieka z Bogiem jest priorytetem rozwoju życia religijnego, że zerwane przez grzech relacje z Bogiem i człowiekiem potrzebują naprawy. Prawdą jest, że trzeba zawsze dostosowywać język przekazu do czasu, by być zrozumiałym, ale jednocześnie zachowując sens i przesłanie głoszonych prawd naszej wiary.
Rozmawiałem ostatnio z ks. Stanisławem Stańczykiem, który w swej pracy misjonarza krajowego odwiedził ponad 600 parafii. Jest on przekonany, że misje intronizacyjne zawsze będą potrzebne, ponieważ dotyczą całej rodziny, a ta nigdy nie przestanie istnieć.
- Sercanie są dziś w pewnym sensie specjalistami od misji intronizacyjnych Serca Jezusowego. Przedtem zajmowali się tym jezuici. Co mają więc w sobie te misje, że przetrwały tyle lat i dalej są na nie zamówienia?
- Po części już na to pytanie odpowiedziałem. Misje Intronizacyjne Bożego Serca, bardzo mocno akcentują miłość Boga do człowieka, która się nie wyczerpuje. Zrozumienie tego jest fundamentem i skłania człowieka, aby na tę Bożą miłość odpowiedzieć. Jak powiedział mi kiedyś jeden z doświadczonych misjonarzy, w każdych misjach i rekolekcjach muszą znaleźć się elementy dotykające i umysłu i serca. Musi być odpowiednia dawka wiedzy i odpowiednią dawka uczucia. Równowaga między jednym a drugim jest gwarantem sukcesu.
Myślę, że udaje się nam to realizować w naszych misjach intronizacyjnych i dlatego zapotrzebowanie na nie wciąż jest i cieszy się zainteresowaniem księży proboszczów i wiernych.
- Proponujecie różnorodne co do tematyki i adresatów misje i rekolekcje. Kiedyś były misje kanoniczne, rekolekcje adwentowe i wielkopostne i w zasadzie to wystarczyło?
- Zawsze trzeba być otwartym na potrzeby ludzi, do których idziemy głosić Słowo Boże, znać ich oczekiwania. Jest to warunkiem dobrego dotarcia i do serc i do umysłów, żeby nie mówić ponad głowami.
Trudno jest mi ocenić, czy wcześniejsze formy wystarczały? Zapewne tak. We wszystkim, także w działalności rekolekcyjnej musi być rozwój, bo grozi nam skostnienie. Dziś życie często podpowiada na co trzeba jeszcze zwrócić uwagę. Program duszpasterski na dany rok liturgiczny, różne jubileusze obchodzone w Kościele, pokazują potrzebę poruszania i przygotowywania nowych tematów oraz nowych form przepowiadania. Przykładem jest choćby zakończony 13 października tego roku Jubileusz stulecia objawień Matki Bożej w Fatimie. Przygotowaliśmy pewną „ofertę „ rekolekcyjną w tym względzie dla parafii, która cieszyła się dużym zainteresowaniem. Na rekolekcje fatimskie przychodziło dużo wiernych.
- Ma Ksiądz doświadczenie wielu lat pracy rekolekcyjnej w całej Polsce. Jakie – według Księdza – są dzisiaj najważniejsze wyzwania stojące przed głoszącymi Ewangelię?
- Myślę, że wyzwania się nie zmieniły, a także oczekiwania co do rekolekcjonisty są podobne do tych, jakie mieli wierni kiedyś. Najważniejszym chyba jest to, aby być autentycznym w tym, co się robi. Nie można być aktorem na ambonie. Wydaje się, że niektórzy głoszący próbują przyciągnąć słuchaczy bardziej do siebie, a Bóg i Jego słowo przemieniające serce człowieka są gdzieś w cieniu. Ludzie bardzo szybko to wyczuwają.
Głoszone słowo Boże powinno być przez kaznodzieję przeżyte osobiście. Musi on być świadkiem tego co głosi. Mam takie doświadczenie, że najlepsze kazania rodzą się podczas adoracji Najświętszego Sakramentu. To dobry czas, by wsłuchać się w Tego, którego następnie głoszę innym. On chce, abym najpierw sam przyjął Jego Słowo, nosił pod sercem, a następnie „urodził”. To jest takie „chodzenie” ze słowem Bożym, które kształtuje kaznodzieję od środka.
Następną sprawą jest to, by wiedzieć co się mówi i rozumieć to, co się mówi. Pamiętam, jak przygotowywałem się do misji w Lublinie. W kaplicy domu warszawskiego próbowałem odczytać na nowo temat, z którym miałem jechać do parafii. Wtedy przyszła myśl, która stała się osnową całego kazania o pragnieniu Jezusa względem człowieka: „Ja Jestem jak ogień, wy jesteście jak żarzące się węgliki. Ja nie chcę, abyście byli jak żarzące się węgliki. Przyjdźcie do Mnie, abyście mogli zapłonąć i aby Mój ogień był w was”.
Ważnym wyzwaniem jest też dostosowanie języka do słuchających, aby być zrozumianym. Język, którym się posługujemy nie może być ani infantylny, ani rubaszny. Zdarza się, że mówiący chcąc zdobyć posłuch, głoszenie Ewangelii sprowadza do jakiegoś show czy zabawy, pomijając sprawy ważne i trudne w przekazie. Zawsze takie metody mają „krótkie nogi” i nie przynoszą właściwych owoców rekolekcyjnych.
- 9 listopada, w Domus Mater sercanów w Krakowie odbędzie się konferencja popularno-naukowa „Idźcie i głoście”, a więc o tym samym tytule, co program duszpasterski Kościoła w Polsce na lata 2013-2017. Jakie nadzieje wiąże Ksiądz z tym sympozjum?
- Każde tego rodzaju spotkania dają okazję do pogłębienia osobistego warsztatu głosiciela Słowa Bożego. Rzucają nowe światło na sprawy znane i nieznane. Potrzeba doskonalenia się i formacji w tej dziedzinie jest zawsze. Chodzi też o to, by nie wpaść w zastój i rutynę. Samozadowolenie rekolekcjonisty z siebie to coś niebezpiecznego.
Cieszę się, że z okazji 70-lecia powstania sercańskiej grupy rekolekcyjnej udało się przygotować to sympozjum. Moim pragnieniem było, by coś takiego zorganizować w ramach dorocznego spotkania młodych księży sercanów, u których może pojawi się chęć bycia misjonarzem krajowym i włączenia się w to piękne dzieło, jakie powstało u początku erygowania Polskiej Prowincji Księży Sercanów. `
Rok temu rozmawiałem na ten temat z rektorem seminarium w Stadnikach, ks. Leszkiem Poleszakiem i prefektem studiów, ks. Łukaszem Ogórkiem, co spotkało się z ich przychylnością i dobrze się stało, że tematyka konferencji koresponduje zarówno z celem i zadaniami grupy misyjnej, jak również programem duszpasterskim Kościoła w Polsce na najbliższe lata.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: ks. Andrzej Sawulski SCJ
za: http://eccenewscor.pl